Dzień 64
To już drugi miesiąc służby w wojsku. Jakoś sie zaklimatyzowałem i łatwiej mi przetrwać każdy dzień.
Nawet jak nas jebią dziadkowie to nie robi zbytnio na mnie większego wrażenia. Po prostu nauczyłem się aby żyć z dnia na dzień i oby do przodu.
Na szczescie tutaj aż tak nas nie tyrają dziadkowie i pozwalają na wiecej. Oczywiście boimy się strasznie co to bedzie na tych linówkach. Jak narazie słuzba jest ok i da się żyć.
Od rana na kompani dzień poligonu. Każdy z bronią i pełnym oprzyrządzeniem stawił sie na zbiórce pod kompanią.
Szlismy tak do lasu. Zrobiliśmy pieszo jakieś 10km. Wszyscy po powrocie ok 15:00 byli padnieci. Każdy leczył odciski, które zrobiły się od opinaczy.
Po apelu i obiedzie szykuje się na służbę na kompani podoficera.
Jest godzina 18:00, jak to w wojsku tu zmienia się wszystko jak w kalejdoskopie.
Mam jednak służbę podoficera ale w Klubie Żołnierskim. Najlepsze miejsce do służby bo można ściemniać na całego. Mam pod sobą dwuch dyzurnych falusiów : Cynę i Lapsa ( 3 pluton).
Siedzimy przy biurku sami i gramy w karty. W Klubie płot jest niski i jest dzióra w rogu, więc Cyna poleciał na lewiznę po browary do pobliskiego sklepu. My z Lapsem go kryjemy, jak wpadnie to wszyscy mamy przejebane a w szczególnosci ja bo podoficer.
Uff udało się , Cyna wrócił z browarkiem.
HEHE teraz siedzimy w trójkę i gramy w pokera przy piwku.
Nie mamy sie czego obawiac bo o tej porze trepów nie ma i nikt nie przyjdzie.