Dzień 101
Dzień jak każdy inny. Znów rejony. Poszedłem do naszego garażu i robiliśmy obsługę pszczółki, czyli pastowanie opon pastą do butów i przecieranie z kurzu. Co prawda mam ten pojazd też na stanie, ale problem w tym że od lat nie ma silnika - amba hahaha. Jest to pojazd polowy Dowódcy Jednostki. W środku na pace jest łóżko, szafki i nawet ekspres do kawy, wszystko od lat nie używane. Najsmieszniejsze w wojsku jest to że na to auto rozpisuje się paliwo :)
Po ściemnianiu do apelu południowego i obiadu , wróciliśmy na kompanie.
Jak codzień, wszyscy wylegują się na wozach, a ja z falusiem siedzimy na taboretach w sali.
Kiedy mamy ochotę na fajeczkę, meldujemy się dziadkowi o pozwolenie na wyjscie na palarnie.
Pamietam z czasów szkółki w Grupie, że tam palarnia była przed budynkiem, natomiast tutaj na kompani jest na korytarzu na półpiętrze na strych. Jak dziad pozwoli to możemy iść zajarać. Przeważnie kosztuje to nas kilka fajek w plecy, bo musimy częstować.
Pod wieczór dziad z pokoju, zabrał mnie do kantyny. Oczywiście musiałem stawiać piwko i fajeczki, ale w zamian mogłem sobie coś kupić. Dostałem pozwolenie na jedno piwo.
Po wizycie w kantynie, wróciliśmy na kompanie. Po capsztyku znów kotowanie.
Czołgaliśmy się po korytarzu udając ciuchcię, no to już jest w stałym repertuarze, później odpompowanie cyferki oraz przez godzinę warta przy wozie dziadka aby przypadkiem cyferka moja jego nie udusiła. Później zmiana z moim falusiem i tak do rana co dwie godziny warta przy dziadku.
Dodaj komentarz